Ten egzamin rzucił się cieniem na całe moje wakacje. Ciągłe poczucie obowiązku, wyrzuty sumienia z braku rzetelnej nauki, jaką jako dyplomowany (nowość!) nauczyciel powinien odbyć, bo jako belfer wie jak i ile, ale ten szewc co bez butów i butny i klnie- wiadomo...
Dziś miałam część ustną i postanowiłam pokochać panią egzaminator. No i udało się: nerwówka przeszła, bo przecież ja panią kocham, pani mnie kocha, kochamy się jak wariaty, więc czym tu się denerwować? Jakąś tam ocenianą w kilku formularzach rozmową i nagrywaną dla kolejnych egzaminatorów?
Mr Doubledecker siedzi w nastroju burzowym w jadalni i pracuje. Obrał sobie stół jako najlepszy punkt strategiczny do pracy przy komputerze i marszczy brwi złowrogo nad kolejnymi biznes planami. Dzięki tej dziwnej lokalizacji, gabinet do tego przeznaczon, stał się moją pracownią i nie wchodzimy sobie w paradę pracowitości. No chyba, że ja zagubię się zupełnie niechcący robiąc herbatę i wejdę w tą burzę, ale ściągam pioruny, więc uciekam tym prędzej. Czy wiecie, że ponoć człowiek rażony raz piorunem na szansę ponownego uderzenia o 50% większe. Sprawdziłam- nieprawda. Prawidłowy wynik to 100%.
ps 1. Ależ co ja mam wspólnego z tym zniknięciem części danych z tabelki..?!
ps 2. Refleksja: nie lubię się uczyć, ale jak już się nauczę, to cieszę się tym bardziej niż nie lubię. Tak ze sto razy bardziej. I nigdy nie żałuję.
ps 3. Dzisiejszym sponsorem Ulicy Show'owej jest liczba 100. Sto lat wszystkim! :)
Aneta Majewska SHOW
Show must go on!
piątek, 23 sierpnia 2013
środa, 4 lipca 2012
Boska cząsteczka.
Dziś środa.
Upalana środa, upalnego lata w kraju, gdzie zazwyczaj mało słońca. Poszukujemy go więc za pośrednictwem biur podróży, które zamiast słońca dla nas, poszukują naszych pieniędzy i tak niektórzy za duże pieniądze... pozostaną w domu. Ze słońcem krajowym.
Ja na szczęście mam tą wątpliwą przyjemność zupełnie za darmo.
Źle znoszę upały. Stąd ta wątpliwość.
W momencie, gdy piszę ten post( pierwszy po... latach?), okna w całym domu są pootwierane na oścież, a pod biurkiem stoi miska wypełniona zimną wodą, gdzie trzymam stopy. Patent sprawdzony na studiach, podczas sesji letnich, kiedy upał uniemożliwiał logiczne myślenie i przez to skuteczne zdobywanie nowej wiedzy. Mój tato całe życie obnosi się z przekonaniem co do mapy świata, iż "im cieplej, tym głupiej". Walczyłam z tą "filozofią" przez długi czas- nieskutecznie: dziś jestem tego namacalnym dowodem. Ale jako- z wielkim wysiłkiem wykształcony- psycholog, bez licznej próby reprezentatywnej i kilku innych koniecznych do badania warunków, nie chciałabym propagować tej myśli jako odkrycia naukowego. Przyjmijmy, że mam takie dziwne poczucie humoru. Po tatusiu.
Jestem przekonana, że są na świecie ludzie, którzy w takiej temperaturze potrafią odkryć bozon "Higgsa" i z cudowną cząsteczką obnosić się w temperaturze nawet 40 stopni Celsjusza, ale to na pewno nie ja.
Dzisiaj jestem poszukiwaczem cząsteczki dobrego zajęcia. Czyż też nie cudownej?
Przeczytałam już setki artykułów na temat dobrej pracy (włącznie z tymi, w których mowa, że skoro praca przynosi pieniądze na opłacenie rachunków, to "buzia w kubek": http://blogs.hbr.org/cs/2012/06/who_says_work_has_to_be_fulfil.html), skończyłam nawet studia podyplomowe, których głównym celem jest pomoc człekowi m.in. w odnalezieniu zajęcia które będzie dobre dla niego i wszystkich wokół gdy będzie je wykonywał, ale jak to mówią: szewc bez butów chadza. A ten szewc nie dość, że sam bosy, to i innych nie ozuwa, bo walczy od kilku lat z wizją kolorowego ptaka na wielkim niebie, kiedy jest jedynie zwykłym kurakiem do znoszenia jajek, a potem wiadomo... KFC jego duszy.
A nie mówiłam, że upał na mnie źle działa?
*
Dzień dobry Wszystkim! Kłaniam się i witam z powrotem.
* Obraz pt."i day dream all day long", autor Rebecca Walpole.
Upalana środa, upalnego lata w kraju, gdzie zazwyczaj mało słońca. Poszukujemy go więc za pośrednictwem biur podróży, które zamiast słońca dla nas, poszukują naszych pieniędzy i tak niektórzy za duże pieniądze... pozostaną w domu. Ze słońcem krajowym.
Ja na szczęście mam tą wątpliwą przyjemność zupełnie za darmo.
Źle znoszę upały. Stąd ta wątpliwość.
W momencie, gdy piszę ten post( pierwszy po... latach?), okna w całym domu są pootwierane na oścież, a pod biurkiem stoi miska wypełniona zimną wodą, gdzie trzymam stopy. Patent sprawdzony na studiach, podczas sesji letnich, kiedy upał uniemożliwiał logiczne myślenie i przez to skuteczne zdobywanie nowej wiedzy. Mój tato całe życie obnosi się z przekonaniem co do mapy świata, iż "im cieplej, tym głupiej". Walczyłam z tą "filozofią" przez długi czas- nieskutecznie: dziś jestem tego namacalnym dowodem. Ale jako- z wielkim wysiłkiem wykształcony- psycholog, bez licznej próby reprezentatywnej i kilku innych koniecznych do badania warunków, nie chciałabym propagować tej myśli jako odkrycia naukowego. Przyjmijmy, że mam takie dziwne poczucie humoru. Po tatusiu.
Jestem przekonana, że są na świecie ludzie, którzy w takiej temperaturze potrafią odkryć bozon "Higgsa" i z cudowną cząsteczką obnosić się w temperaturze nawet 40 stopni Celsjusza, ale to na pewno nie ja.
Dzisiaj jestem poszukiwaczem cząsteczki dobrego zajęcia. Czyż też nie cudownej?
Przeczytałam już setki artykułów na temat dobrej pracy (włącznie z tymi, w których mowa, że skoro praca przynosi pieniądze na opłacenie rachunków, to "buzia w kubek": http://blogs.hbr.org/cs/2012/06/who_says_work_has_to_be_fulfil.html), skończyłam nawet studia podyplomowe, których głównym celem jest pomoc człekowi m.in. w odnalezieniu zajęcia które będzie dobre dla niego i wszystkich wokół gdy będzie je wykonywał, ale jak to mówią: szewc bez butów chadza. A ten szewc nie dość, że sam bosy, to i innych nie ozuwa, bo walczy od kilku lat z wizją kolorowego ptaka na wielkim niebie, kiedy jest jedynie zwykłym kurakiem do znoszenia jajek, a potem wiadomo... KFC jego duszy.
A nie mówiłam, że upał na mnie źle działa?
*
Dzień dobry Wszystkim! Kłaniam się i witam z powrotem.
* Obraz pt."i day dream all day long", autor Rebecca Walpole.
niedziela, 19 września 2010
Wrześniowe kolędowanie.
Niedziela. Właśnie wróciłam z podróży rodzinnych. Za oknem piękny, ciepły wieczór. A ja słucham kolęd Zbigniewa Preisnera. Głośno. I wzruszam się. Też głośno.
Tęsknię za domem pełnym ludzi. Za świętami, które dopiero będą. Obiecuję, że będą...
"W słodkim Jeruzalem - nocka już zapada
Śpiące stada bydła - przeżuwają dzień.
Zamyślona gwiazda - kapelusz zakłada.
Niesie nad Betlejem: ciepło, światło, cień.
Gdzie taki - malutki.
Najzłociej - złociutki.
Najczulej - wybrany.
Mały chłopiec - śpi.
Najcieplej - cieplutka.
Najciemniej - ciemniutka.
Najdłużej - czekana.
Noc w Betlejem... Dziś.
W słodkim Jeruzalem - mijają godziny.
W małej stajeneczce - sennie kwili czas.
Wtulony w kąt nocy - tuż obok dzieciny,
Czuwa święty Józef. Czuwa każdy z nas.
Gdzie taki - malutki.
Najzłociej - złociutki.
Najczulej - wybrany.
Mały chłopiec - śpi.
Najcieplej - cieplutka.
Najciemniej - ciemniutka.
Najdłużej - czekana.
Noc w Betlejem... Dziś!
Jezu miłosierny - ofiarujesz siebie.
Jak trudno to zrozumieć. Czy to nasza wina?
Odpowiedz po prostu: czy zawsze tam w Niebie,
Gdy stary zasypia - budzi się dziecina?
Dlaczego - malutki.
Najzłociej - złociutki.
Najczulej - kochany
Duży chłopiec śpi?
Kto zimnem - zimniutkim.
Kto mrokiem - ciemniutkim.
Sypnął w oczy śniegiem.
Pusto w Vis - á - Vis?"
http://www.youtube.com/watch?v=IAe5pmBPWvg
piątek, 17 września 2010
Z RĄK DO RĄK.
Piątek. Niby zwykły dzień, jeden z bardzo wielu jesiennych dni, a jednak po wielu miesiącach, postanowiłam wydrukować kawałek mojego życia do widoku publicznego.
Jakim cudem? Nie wpłynęły na to miesiące spędzone w Australii- chyba za bardzo zajęta byłam odkrywaniem nowego i nadrabianie zaległości bycia w Rodzinie, nie wpłynęły na to tęsknoty, które od jakiegoś czasu mnie przeszywają z powodu braku przyjaciół blisko do wtulenia się i utulenia ich, bo w Afryce lub w kosmosie książek medycznych, nie wpłynęły na to kolejne wielkie święta życia, te kroki milowe. Nie.
Ale spowodowała to... wizyta w pobliskim „second handzie”.
(Na marginesie Żart mojej 6-letniej Siostrzenicy Hanulki:
„-Where is going one hand for a walk?
-To the second hand shop” :)
Po południu, po pracy zaszłam do „świątyni świetnych okazji” z myślą, że może znajdę pasek, który mógłby posłużyć mi do mojego futerału na uku, który ostatnio swój fabryczny zapodział (gapa, fajtłapa z niego...) Wynik negatywny- nie znalazłam. Paska. Ale za to znalazłam trzy książki. TRZY! Każda za pięć złotych! (ależ mam teraz pierś wypiętą z dumy, szkoda, że tego tu nie widać ;)
Pierwszą pozycją jest autobiografia Jo Brand :) Ja już się uśmiecham, bo wiem, znam panią z wielu występów, które udało mi się oglądać w UK, a ostatnio na filmie w samolocie z Hongkongu. Ależ musiałam się dusić rączką, coby nie przeszkadzać głośnym śmiechem tym setkom (!) pasażerów na pokładzie. Coby wyjaśnić, przytoczę fragmenciki z okładki MOJEJ nowej książęczki:
„I always tell people I’m heterosexual because over the years I’ve had petitions from lesbian groups asking me to... they say I’m giving them a bad name”
„I remember my first kiss.
It was one of the few times in my life when I wish I’d been unconscious”
„I went on the pill when I was sixteen, put on weight four stone... so that proved to be a very effective contraceptive”
No bawi pani zaskakując mnie samą, że śmieję się w momentach, o które bym się nie podejrzewała czasami ;)
Druga książka była kolejnym zaskoczeniem na parapecie ciuchlandu: Paul McKenna „I can make you sleep”. Amerykański Kaszpirowski. Facet, który działa rzeczy niemożliwe z świadomością tłumów i indywiduów, i ostatnio o nim czytałam w jednym z moich magazynów i chciałam zajrzeć w jakiś jego druk i zobaczyć czym zrobił taką karierę i jakim cudem ma tak wielki wpływ na masę ludzi, którzy płacą duuuuuuże pieniążki by z nimi porozmawiał i kilka rzeczy wytłumaczył. No i mam. W razie problemów z zasypianiem, też będę wiedziała jak sobie radzić ;) Póki co problem zupełnie mi obcy.
border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5517992503122388674" />
I na deser: „Delicious crumbles & cobblers. Mouth- watering recipes for crumbles and cobblers”.
Mam kilka wizyt ważnych gości w planach i obiecane góry ciasta dla mojej afrykańskiej bratniej Duszyczki, więc... A zresztą, czy trzeba się tłumaczyć z zakupu takiej pozycji?! Przecież każdy by to chciał!
No.
Fajnie się pisze. Cieszę się, że znów tu zajrzałam.
Tyle przecież dobrego wokół do podzielenia. Nie tylko książki! Zdecydowanie...
Dziś trzynasta rocznica ślubu mojej Siostry i Johna. Śniło mi się dziś, że mieli w domu dwa młode lamparty.
W pracy cud- miód. Dzieci mówią, że „tofają”. I ja je tofam.
Jest woda w basenie, jest Ewa od jogi, jest plan na specjalizację zawodową, jest Mania i Mama na linii telefonicznej, jest jutrzejsza wizyta u Taty... Jest dobrze. Ja wam mówię jest dobrze... :)
Witam z powrotem.
Jakim cudem? Nie wpłynęły na to miesiące spędzone w Australii- chyba za bardzo zajęta byłam odkrywaniem nowego i nadrabianie zaległości bycia w Rodzinie, nie wpłynęły na to tęsknoty, które od jakiegoś czasu mnie przeszywają z powodu braku przyjaciół blisko do wtulenia się i utulenia ich, bo w Afryce lub w kosmosie książek medycznych, nie wpłynęły na to kolejne wielkie święta życia, te kroki milowe. Nie.
Ale spowodowała to... wizyta w pobliskim „second handzie”.
(Na marginesie Żart mojej 6-letniej Siostrzenicy Hanulki:
„-Where is going one hand for a walk?
-To the second hand shop” :)
Po południu, po pracy zaszłam do „świątyni świetnych okazji” z myślą, że może znajdę pasek, który mógłby posłużyć mi do mojego futerału na uku, który ostatnio swój fabryczny zapodział (gapa, fajtłapa z niego...) Wynik negatywny- nie znalazłam. Paska. Ale za to znalazłam trzy książki. TRZY! Każda za pięć złotych! (ależ mam teraz pierś wypiętą z dumy, szkoda, że tego tu nie widać ;)
Pierwszą pozycją jest autobiografia Jo Brand :) Ja już się uśmiecham, bo wiem, znam panią z wielu występów, które udało mi się oglądać w UK, a ostatnio na filmie w samolocie z Hongkongu. Ależ musiałam się dusić rączką, coby nie przeszkadzać głośnym śmiechem tym setkom (!) pasażerów na pokładzie. Coby wyjaśnić, przytoczę fragmenciki z okładki MOJEJ nowej książęczki:
„I always tell people I’m heterosexual because over the years I’ve had petitions from lesbian groups asking me to... they say I’m giving them a bad name”
„I remember my first kiss.
It was one of the few times in my life when I wish I’d been unconscious”
„I went on the pill when I was sixteen, put on weight four stone... so that proved to be a very effective contraceptive”
No bawi pani zaskakując mnie samą, że śmieję się w momentach, o które bym się nie podejrzewała czasami ;)
Druga książka była kolejnym zaskoczeniem na parapecie ciuchlandu: Paul McKenna „I can make you sleep”. Amerykański Kaszpirowski. Facet, który działa rzeczy niemożliwe z świadomością tłumów i indywiduów, i ostatnio o nim czytałam w jednym z moich magazynów i chciałam zajrzeć w jakiś jego druk i zobaczyć czym zrobił taką karierę i jakim cudem ma tak wielki wpływ na masę ludzi, którzy płacą duuuuuuże pieniążki by z nimi porozmawiał i kilka rzeczy wytłumaczył. No i mam. W razie problemów z zasypianiem, też będę wiedziała jak sobie radzić ;) Póki co problem zupełnie mi obcy.
border="0" alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5517992503122388674" />
I na deser: „Delicious crumbles & cobblers. Mouth- watering recipes for crumbles and cobblers”.
Mam kilka wizyt ważnych gości w planach i obiecane góry ciasta dla mojej afrykańskiej bratniej Duszyczki, więc... A zresztą, czy trzeba się tłumaczyć z zakupu takiej pozycji?! Przecież każdy by to chciał!
No.
Fajnie się pisze. Cieszę się, że znów tu zajrzałam.
Tyle przecież dobrego wokół do podzielenia. Nie tylko książki! Zdecydowanie...
Dziś trzynasta rocznica ślubu mojej Siostry i Johna. Śniło mi się dziś, że mieli w domu dwa młode lamparty.
W pracy cud- miód. Dzieci mówią, że „tofają”. I ja je tofam.
Jest woda w basenie, jest Ewa od jogi, jest plan na specjalizację zawodową, jest Mania i Mama na linii telefonicznej, jest jutrzejsza wizyta u Taty... Jest dobrze. Ja wam mówię jest dobrze... :)
Witam z powrotem.
środa, 7 kwietnia 2010
Zakochałam się.
W piosence.
Mój szwagier John pewnie powiedziałby, że jest jak tysiąc innych, które roztkliwiają kobiety słodyczą, bo kobiety lubią jak słodko.
Ale moja siostra Monika na pewno podzieli moje zdanie, prawda, że podzielisz? No podziel, bo dla Ciebie tu wklejam ten kwadracik ruchomo-grający :)
Święta były inne niż zwykle. Coś nowego się tworzy, życie się toczy. I dobrze.
Teraz zawiesiłam się na jakiejś przedziwnej pajęczynie czasoprzestrzeni (oho, chyba odpływam...) i brzmię w środku ciut jak ta słodka "babska" piosenka, choć jej tekst bardziej melancholijny niż słodki. Ja wolę jednak nie podążać za melancholią i zatapiam się w swojej "babskości".
Mój szwagier John pewnie powiedziałby, że jest jak tysiąc innych, które roztkliwiają kobiety słodyczą, bo kobiety lubią jak słodko.
Ale moja siostra Monika na pewno podzieli moje zdanie, prawda, że podzielisz? No podziel, bo dla Ciebie tu wklejam ten kwadracik ruchomo-grający :)
Święta były inne niż zwykle. Coś nowego się tworzy, życie się toczy. I dobrze.
Teraz zawiesiłam się na jakiejś przedziwnej pajęczynie czasoprzestrzeni (oho, chyba odpływam...) i brzmię w środku ciut jak ta słodka "babska" piosenka, choć jej tekst bardziej melancholijny niż słodki. Ja wolę jednak nie podążać za melancholią i zatapiam się w swojej "babskości".
czwartek, 18 lutego 2010
piątek, 12 lutego 2010
czwartek, 28 stycznia 2010
DOMINIKA, MARY, ADAM & ANETA's NIGHT.
To był wieczór...
Wszyscy spotkaliśmy się punktualnie o 18.15 na Politechnice zaskoczeni tym jak jesteśmy porządnymi ludźmi szanującymi czas innych, że się nie spóźniliśmy mimo zimy, która przecież idealną wymówką.
Potem film. Przedpremierowy pokaz „Mojej krwi” Marcina Wrony w mojej ukochanej Trójce (muszę to napisać: Niedźwiecki wraca! Syn marnotrawny zwany Miśkiem :)
Film niesamowity. Poruszający. Oryginalny. W skali gry na emocjach 10 na 10.
Aktorstwo totalne Eryka Lubosa. Czy jest w ogóle taki termin? Tworzę go zatem.
Facet jak był wciekły to był wściekły zupełnie, jak się bał to do szpiku, jak się zgrywał to był clownem. W jego grze wszystko jest pisane wielką literą. Bo i bohater był ekstremalny. Nie widziałam go wcześniej w żadnej innej roli, ale tą mnie kupił.
Zupełnie zaskakujący obraz społeczności wietnamskiej w Warszawie.
Był tam taki moment kiedy Igor (główny bohater) wchodzi do ich prywatnego świata, tego poza stadionem i budką z sajgonkami, do ich świątyni, na jakąś uroczystość i wtedy zdjęcia zwolniły, muzyka wydelikatniała, światło rozproszyło. Poczułam Azję.
Scenariusz? 10 na 10.
Była nas czwórka. Trzy babki i jeden facet. Babki na pewne"tak", a Adamowi się nie podobało, bo smutna historia, bo niemożliwa, bo kto by tak niby zrobił... Nie wydaje mi się, że to kwestia różnicy płci w odbiorze. To nie był "film na dziewczynek".
Chciałabym posłuchać opinii innych ludzi co do samej fabuły, bo to ciekawe jak różnie można patrzeć na tą samą treść. Co do formy nie mam wątpliwości, że dobra. I debiut. Debiut reżyserski. Miał być zaledwie 30-minutowym formacikiem. Jak dobrze, że możni tego światka zobaczyli POTENCJAŁ.
Polecam.
ps. IRISH PUB.
Muzyka na żywo. Grzaniec z pomarańczami i my jak te dzieciaki. Czuliśmy się jakbyśmy byli w liceum. Ja się tak czułam. A tu każdy (!) z nas taaakie poważne rzeczy w życiu przechodzi, tak przełomowe egzaminy, prace, decyzje... Jak dobrze, że potrafimy się zdystansować. To chyba ta dojrzałość, która daleko za czasem licealnym.
Znacie te kwiaciarki z wiadereczkiem róż, które przechodzą się po lokalach próbując namówić mężczyzn na zakup kwiatów dla pań?
Dostałam różę od pana z sąsiedniego stolika. Kicz może, ale się zarumieniłam kiedy ta kwiaciarka do mnie i że toto od tamtego pana :)
Stoi to ździebko i przypomina jak fajnie jest czasami zapomnieć o trudnych momentach i jeszcze potrafić się rumienić.
Wszyscy spotkaliśmy się punktualnie o 18.15 na Politechnice zaskoczeni tym jak jesteśmy porządnymi ludźmi szanującymi czas innych, że się nie spóźniliśmy mimo zimy, która przecież idealną wymówką.
Potem film. Przedpremierowy pokaz „Mojej krwi” Marcina Wrony w mojej ukochanej Trójce (muszę to napisać: Niedźwiecki wraca! Syn marnotrawny zwany Miśkiem :)
Film niesamowity. Poruszający. Oryginalny. W skali gry na emocjach 10 na 10.
Aktorstwo totalne Eryka Lubosa. Czy jest w ogóle taki termin? Tworzę go zatem.
Facet jak był wciekły to był wściekły zupełnie, jak się bał to do szpiku, jak się zgrywał to był clownem. W jego grze wszystko jest pisane wielką literą. Bo i bohater był ekstremalny. Nie widziałam go wcześniej w żadnej innej roli, ale tą mnie kupił.
Zupełnie zaskakujący obraz społeczności wietnamskiej w Warszawie.
Był tam taki moment kiedy Igor (główny bohater) wchodzi do ich prywatnego świata, tego poza stadionem i budką z sajgonkami, do ich świątyni, na jakąś uroczystość i wtedy zdjęcia zwolniły, muzyka wydelikatniała, światło rozproszyło. Poczułam Azję.
Scenariusz? 10 na 10.
Była nas czwórka. Trzy babki i jeden facet. Babki na pewne"tak", a Adamowi się nie podobało, bo smutna historia, bo niemożliwa, bo kto by tak niby zrobił... Nie wydaje mi się, że to kwestia różnicy płci w odbiorze. To nie był "film na dziewczynek".
Chciałabym posłuchać opinii innych ludzi co do samej fabuły, bo to ciekawe jak różnie można patrzeć na tą samą treść. Co do formy nie mam wątpliwości, że dobra. I debiut. Debiut reżyserski. Miał być zaledwie 30-minutowym formacikiem. Jak dobrze, że możni tego światka zobaczyli POTENCJAŁ.
Polecam.
ps. IRISH PUB.
Muzyka na żywo. Grzaniec z pomarańczami i my jak te dzieciaki. Czuliśmy się jakbyśmy byli w liceum. Ja się tak czułam. A tu każdy (!) z nas taaakie poważne rzeczy w życiu przechodzi, tak przełomowe egzaminy, prace, decyzje... Jak dobrze, że potrafimy się zdystansować. To chyba ta dojrzałość, która daleko za czasem licealnym.
Znacie te kwiaciarki z wiadereczkiem róż, które przechodzą się po lokalach próbując namówić mężczyzn na zakup kwiatów dla pań?
Dostałam różę od pana z sąsiedniego stolika. Kicz może, ale się zarumieniłam kiedy ta kwiaciarka do mnie i że toto od tamtego pana :)
Stoi to ździebko i przypomina jak fajnie jest czasami zapomnieć o trudnych momentach i jeszcze potrafić się rumienić.
środa, 27 stycznia 2010
Z pamiętnika młodej uczycielki...
EPISODE ONE
Lekacja agielskiego. Przedszkole. Grupa Misiów. Temat: „Vehicles.”
Uczycielka (ja): Have you ever traveled by train?
Jakub (lat 6): Yes, I have.
Uczycielka: Where to?
Jakub: Yyy.. no ten... jak oni się nazywaja, no ci... co nas bombarodali podczas II Wojny Światowej.... no ...Niemcy!
EPISODE TWO:
Basia lat 4. Grupa Tygrysków. temat: „Ptaki”
Basi układa z klocków logo ( nie lego!) wyraz „gil”.
Ułożywszy nauczycielka prosi dziewuszkę o jego przeczytanie.
Basia: Yyy.. G...GLUTEK!
EPISODE THREE:
Grupa Biedronek.
Klara zdenerwowana przepychanką chłopców do tzw. pociągu, w którym dzieci maszerują do sali zabaw.
Klara(lat 4): Widzę, że dzisiaj jest bardzo dużo chłopców, ale dżentelmena nie widzę ani jednego!
Ktoś ma lepsze teksty na co dzień? Się dzielić proszę, nie krępować się... :)
środa, 13 stycznia 2010
AMERICAN DREAM?
"Nowe" powietrze kontynentalno-polarne napływa nad Polskę.
Czy w tym fakcie powinnam szukać winowajcy opadania powiek? Nie to, chyba raczej nie tutaj... Dziś śniłam straszliwie dziwny sen.
Miałam lecieć do Stanów na leczenie. Walizka wypchana magazynami Vanity Fair i Vogiem w wydaniu US, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego i po co...
Mama odprowadziła mnie na pociąg, na stację Metro Wilanowska i to miało mnie zawieźć niby na lotnisko jakimś cudem. Ale awaria. Zamarznięte szyny (wpływ aktualnych informacji- to rozumiem). Więc ja i Mama dopadłyśmy jakąś drezynę i z walizką pełną kolorowych pism machałyśmy by zdążyć na samolot. Bilet był wielkości biletu do kina. Taki chyba "american dream ticket".
Nigdy nie myślałam o Ameryce w ten sposób. Że niby marzenie, że szansa na cokolwiek, że choćby drezyną. Co to za sen?!
Czy to przez to powietrze kontynentalno-polarne? Ale w mojej sypialni...?
Czy w tym fakcie powinnam szukać winowajcy opadania powiek? Nie to, chyba raczej nie tutaj... Dziś śniłam straszliwie dziwny sen.
Miałam lecieć do Stanów na leczenie. Walizka wypchana magazynami Vanity Fair i Vogiem w wydaniu US, zupełnie nie rozumiejąc dlaczego i po co...
Mama odprowadziła mnie na pociąg, na stację Metro Wilanowska i to miało mnie zawieźć niby na lotnisko jakimś cudem. Ale awaria. Zamarznięte szyny (wpływ aktualnych informacji- to rozumiem). Więc ja i Mama dopadłyśmy jakąś drezynę i z walizką pełną kolorowych pism machałyśmy by zdążyć na samolot. Bilet był wielkości biletu do kina. Taki chyba "american dream ticket".
Nigdy nie myślałam o Ameryce w ten sposób. Że niby marzenie, że szansa na cokolwiek, że choćby drezyną. Co to za sen?!
Czy to przez to powietrze kontynentalno-polarne? Ale w mojej sypialni...?
niedziela, 10 stycznia 2010
UKULELE SONG
NOA
Wybitna wokalista z Izraela. Mieszająca style muzyczne od ortodoksyjnego etno, przez muzykę klasyczną, jazz, po słodki pop.
Piosenka sprzed 15 lat z płyty wyprodukowanej przez Pata Metheny'ego.
Byłam wtedy w szkole podstawowej i pisałam własną mitologię antyczną, bo wydawało mi się, że moja wyobraźnia różni się aż nadto by zejść z kulturą starożytnych Rzymian i Greków, i chciałam mieć własną opowieść o wszystkim.
A potem moje zderzenie jako dorosłej kobiety z myślą o tym...że wszyscy jesteśmy tacy sami. Ciągle bez względu na czasy i miejsce- piszemy i śpiewamy o tym samym.
"I DON'T KNOW"
Flower, colored bright
I am strong I can fight
But I don’t know.
Tower, brick and stone
Make my way on my own
But I don’t know
I don’t know why, I don’t know how
If I can fly, can I fly now?
Are my wings strong enough to bear
The winds out there?
Hey, I don’t know.
Tell me it’ll never fade
And I’ll go forth unafraid
Because I don’t know.
Show me rain and flood
To cool the fire in my blood
Because I don’t know.
I don’t know why, I don’t know how
If I can fly, can I fly now?
Are my wings strong enough to bear
The winds out there?
Hey, I don’t know.
Darkness, edge of night
You are here, I’m in flight
Now I know, now I know
Now I know...
Subskrybuj:
Posty (Atom)