Temu Panu Kotkowi to chyba wcale nie mogło być tak źle w takiej sytuacji, bo przyszedł Pan Doktor, pytał o różne takie z miłością, a ja dziś musiałam przejechać pół Warszawy żeby z moją panią doktor się zobaczyć z okazji dwudniowej gorączki i innych mało medialnych dolegliwości, i ta wcale nie wydawała się mnie tak kochać... No fakt, przerwałam jej celebrację obiadową pizzy deGrasso, ale żeby tak się w ogóle z tego powodu nie uśmiechnąć? I tylko rozkazy: rozebrać się, powiedzieć "Aaa...". Rozebrałam, powiedziałam, ubrałam (już z własnej inicjatywy), zabrałam papiery i taka niekochana przez panią doktor wróciłam do domu (zostawiając w aptece tygodniówkę)- tu na szczęście czuję się jak Pan Kotek. Telefon dzwoni i dzwoni, by się dowiedzieć z całej swej miłości: co powiedział lekarz, dlaczego nie chcę żadnych dodatkowych leków i czy piję sok malinowy? A ja, że lepiej tylko, że trudno o tym mówić, bo głos tracę... "No to bloga napisz"- viola!
Każdy powód dobry by zacząć pisać cokolwiek, nawet bloga (Siostra się ucieszy), dziś ten powód nazywa się zapalenie oskrzeli :)
5 komentarzy:
no no, chora kiciu gratuluję!!!
i wraaj szybko do zdrowia!
no no, gratuluje pani kiciu:)
i wracaj szybko do zdrowia
^^
('')
>o<
Ucieszyla sie!
Twój wpis przypomina prawdziwy felieton! Opisujesz niewesołą rzeczywistość służby zdrowia,a przez to jakby naszą;) z przymrużeniem oka i humorem. Zaś nawiązanie do bajki o chorym kotku jest zabiegiem bardzo zręcznym i pomysłowym. Gratuluję i myślę że taki blog będzie się czytać z przyjemnością i bez żadnego znużenia.
To pisałam ja, Regina:)
Prześlij komentarz