piątek, 15 lutego 2008
Małe tęsknoty
Do końca chyba tego nigdy nie zrozumiem.
Ale czuję się jak w "locked in syndrome" ograniczona formą druku.
Tyle rzeczy jest poza słowem choć w nim przecież początek.
Jedyne, co mogę tutaj zrobić, to pokazać piękną lirykę najukochańszych...
The Dreaming Tree
Standing here
The old man said to me
Long before these crowded streets
Here stood my dreaming tree
Below it he would sit
For hours at a time
Now progress takes away
What forever took to find
Now he's falling hard
He feels the falling dark
How he longs to be
Beneath his dreaming tree
Conquered fear to climb
A moment froze in time
When the girl who first he kissed
Promised him she'd be his
Remembered mother's words
There beneath the tree
No matter what the world
You'll always be my baby
Mommy come quick
The dreaming tree has died
The air is growing thick
A fear he cannot hide
The dreaming tree has died
Oh have you no pity
This thing I do
I do not deny it
All through this smile
As crooked as danger
I do not deny
I know in my mind
I would leave you now
If I had the strength to
I would leave you up
To your own devices
Will you not talk
Can you take pity
I don't ask much
But won't you speak
Please
From the start
She knew she had it made
Easy up 'til then
For sure she'd make the grade
Adorers came in hordes
To lay down in her wake
She gave it all she had
But treasures slowly fade
Now she's falling hard
She feels the fall of dark
How did this fall apart
She drinks to fill it up
A smile of sweetest flowers
Wilted so and soured
Black tears stain the cheeks
That once were so admired
She thinks when she was small
There on her father's knee
How he had promised her
You'll always be my baby
Daddy come quick
The dreaming tree has died
I can't find my way home
There is no place to hide
The dreaming tree has died
Oh if I had the strength
Take me back
Save me please
(DMB)
Ostatnio dużo siedzę nad scenariuszem do dokumentu "Moja Warszawa". Jak zwykle wszystko zaczęłam od muzyki, choć niektórzy powiedzieli, że zaczynam budowę od dachu. A ja przecież niejeden dom tak właśnie wybudowałam.
Moja Warszawa jest kobietą.
Kobietą zapracowaną, zabieganą, która maluje paznokcie lakierem "60 seconds", zmęczoną, zamyśloną, która wieczorem wylewa z siebie wiadra tęsknoty.
Rano wstaje z łóżka i grzęźnie w niej po kostki. Praca zbierania tego wszystkiego, zaczyna się od nowa.
Wersja koncertowa utworu "Dreaming Tree" z ubiegłego roku, jaką dziś weczór słyszałam we wrocławskim Radiu Ram, powaliła mnie na kolana. Ile w tym jazzu, ile emocji....
Choć tak lubuję się w wyrafinowanej formie muzycznej, nic nie wzruszy mnie bardziej od krzyku pełnego tęsknoty za...
poniedziałek, 11 lutego 2008
Święto w Rodzinie!
Najpiękniejsza księżniczka świata kończy właśnie cztery lata,
środa, 6 lutego 2008
BREAKDOWN
Miłości moja z Hawajów!
Znów przypłynęła na wielkiej fali piosenką, tą treścią, która jak nic innego w tym momencie, żadna modlitwa, żadna liryka, ckliwa dynamika- podołać mej myśli nie może...
Na pewno. Kiedyś doczekam tego momentu, kiedy tamta linia wody i lądu stanie się chlebem powszednim. Tak mi dopomóż!
A pan ulubieniec (nie mylić z oblubieńcem)- Jack Johnson zaśpiewa w lokalnym radiu na żywo. Jak zwykle z wielką przyjemnością posłucham ...
"But you cant stop nothing
if you got no control
of the thoughts in your mind
that you kept in, you know
you dont know nothing
but you dont need to know
the wisdoms in the trees
not the glass windows
You cant stop wishing
If you dont let go
But things that you find
and you lose, and you know
you keep on rolling
put the moment on hold
the frames too bright
so put the blinds down low
I need this here
old train to breakdown
oh please justlet me please breakdown
I need this here..."
To chyba dobre zamyślenie jak na pierwszy dzień Wielkiego Postu.
Za chwilę wyjadę.
Daleko, na wyspę położoną na południowo- wschodniej granicy naszego kraju.
Tak. Jest tam taka wyspa, oaza spokoju, gdzie dzień trwa 34 godziny, a chleb kosztuje 1, 70...
...a ktoś, kto kocha, robi kawę i czeka aż się obudzę.
Mój "breakdown".
poniedziałek, 4 lutego 2008
Motyl i Skafander.
Kiedy szłam na seans, nie miałam pojęcia o czym będzie, jakiego jest nawet gatunku. Szłam w sumie, na zawsze bardzo dobre zdjęcia Janusza Kamińskiego. Obraz był genialny. Przekazał tak na prawdę bardzo dużo treści.
Treść filmu jest tak poruszająca, że przychodzą do głowy jedne z tych myśli ostatecznych, bynajmniej niekarnawałowych.
Oparty na autobiograficznej książce Jean-Dominique Bauby'ego, który z dnia na dzień, stracił swoje życie jako ojciec, mąż, redaktor naczelny paryskiego Elle i został zamnkniety w pułapce nieruchomego zupełnie ciała.
Intelekt i niezwykłe bogactwo wyobraźni stało się dla niego ucieczką od ogromu bólu i niemocy. Wyczynem niewiarygodnym było napisanie w tym stanie książki , którą od wczoraj mam w rękach. Książka ta, jakby pisana już ... z tamtej strony życia.
Po południu czytałam ją już zupełnie inaczej, niż dziś rano.
Nie zdołałam poprowadzić ostatniej lekcji. Przerwałam w połowie. Pogotowie. Nie chciałam jechać do szpitala. Pułapka własnego ciała, kiedy nie można uciec przed bólem, budzi we mnie emocje małego dziecka.
Po godzinie od zdarzenia, przyszedł mały Jedruś: " A co pani-angielski tu robi ?"(czytaj: pani od angielskiego), "-Siedzę sobie Jędruś..."
Oczy się zaszkliły, ale udało się powstrzymać. To pewnie ta końska dawka przeciwbólowych tak rozstraja...
Jakie małe wymagania wobec świata ma się w takich chwilach.