Postanowiłam biegać.
Dwie nogi są. Potrzeba większej kondycji fizycznej także, więc…RUN!
Moja kochana Anna zza ściany, wcale nie chciała wierzyć, że ciepło pościeli o świcie, pozwoli mi wystawić moje ciałko na dzikie bicze zimowej aury, ale że z natury lubię zaskakiwać- wstałam nadzwyczaj ochoczo i przy słodkim śpiewie Elli F. „ A-tisket a-tasket I lost my yellow basket…” byłam najszczęśliwszą osobą w promieniu co najmniej 300 metrów. Czułam to!
Dwie bluzy, bezrękawnik, czapka, rękawiczki i tylko klucze w kieszeni. Jejku, jaka ja się czułam… WOLNA!
Zawsze objuczona jak ten wielbłąd pustynny w karawanie, teraz poczułam się tak lekko i wciąż pełna wiary, że dam radę przebiec ten odcinek , który sobie zaplanowałam.
„Dzień dobry” do mojego ulubionego pana portiera- jego zdziwienie, bo pierwszy raz mnie widzi w takim stroju- wskazującym na jego przeznaczenie. Ale czułam, że życzy mi szerokiej drogi bez około zawałowej zadyszki.
Kiedy wróciłam (przebiegłszy, przeszedłszy , przebiegłszy…), zapytał:
„A co tak szybko??”
„Bo ja tak szybko biegam, proszę pana. Bardzo szybko biegam!”
I niech zostanie z tą myślą, że na trzecim piętrze klatki C, mieszka kobieta- gepard.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz