poniedziałek, 22 czerwca 2009

Rehabilitacja Jacka R. twu! Anety M.

Tak, tak wiem, to nie był Momo na zdjęciu w poprzednim poście.
Przepraszam jeśli ktoś poczuł się rozczarowany, że wrzuciłam tam „jakiegoś zwykłego basseta”, by po prostu zilustrować tekst.
My- ci od książek dla dzieci- już tak mamy: ilustracja musi być;)
A że Momo do tej pory przeze mnie nie był fotografowany....

Rehabilitacja:





Pies ten wniósł w moją codzienność pewien swoisty czar. Trudno to opisać, może jeszcze nie do końca rozumiem o co chodzi w życiu z psem pod jednym dachem i w tym ogromnym choć subtelnym wpływie jaki ma jego obecność, gdy wracam do domu, gdy krzątam się po nim, a ten drepce, czlapie, gapi się... Dziwne i niespodziewane. Serio.
A już najbardziej zdziwiłam się gdy w księgarni mimochodem wyciągnęłam rękę po książkę pt....”Dogoterapia” :)
Nie, nie kupiłam jej. Jeszcze nie odszczeknęło mi zupełnie.

Wooof!





ps. Teraz już naprawdę nie wyobrażam sobie domu bez tego wonnego(!), wiecznie głodnego (przygód ?) czworonoga. Ot!

piątek, 19 czerwca 2009

Zobacz no, zobacz no, czyje,czyje imieniny dzisiaj są....

Imieniny w Polsce są ogromnie istotną tradycją. Przynajmniej były do pokolenia naszych rodziców, teraz to się odrobinę chyli ku zanikowi, a w niektórych kręgach wręcz trąci obciachem. W jakim bym się kręgu nie znalazła, zawsze świętuję, bo fiesta jest dobra na wszystko („na drogę za śliską, na stopę za niską...”). Obchodzi się je również w Grecji, w Szwecji, w Czechach, na Węgrzech i Łotwie, w katolickiej Bawarii, a kiedyś i w Rosji. Bez kontekstu religijnego w Szwecji.

W tradycji chrześcijańskiej są bardzo ważnym dniem, gdy obchodzimy wspomnienie świętego lub błogosławionego, którego imię nosimy. A że świętej Anety nie ma, ani nawet błogosławionej, a ja wydaję się tego faktu osobiście nie zmienię, obchodzę kalendarzowo 16 czerwca. Jest to jednak specjalny dzień świętego Andrzeja Boboli, postanowiłam się do niego właśnie duchowo przykleić i udawać, że moim patronem, w końcu jemu wszystko jedno, jeśli nawet nie miło. Tak przynajmniej mi się wydaje.
No ale wracając do mojej ulubionej fiesty w tym roku nie za hucznie, ale kameralnie i bardzo babsko jeśli nie liczyć Moma- psa rasy basset, który wiernie czekał, aż komuś coś spadnie przypadkiem z talerzyka (nie spadło). Może ta skromność stąd, że miesiąc wcześniej obchodzone urodziny trwały niemal dwa tygodnie, gdzie nieprzerwanie co dzień goście przewijali się jak mędrcy z wschodu przez moje mieszkanie z podarkami i dobrym alkoholem ( już wpadłam w motyw sakralny i wciąż powraca...-efekt domina!)

Co do imienia jakim moim rodzice mnie obdarzyli, to muszę powiedzieć, że historia to nieprosta. Miałam być Maćkiem. Wszelkie zabobony babcine, które wiązały ładną cerę mojej Mamy, nadwrażliwość na zapachy i skłonność do określonych produktów żywnościowych w ciąży, wskazywały niepodważalnie na to, że będę Maćkiem. A tu? Baba! No i problem. Jak baba to problem- wiadomo. I tak jako ten problem leżałam bezimienna przez tydzień, aż się namyślono, że będzie Aneta. Nie za bardzo powszechne, nie jest egzotyczne, i brak mu zgrubienia, co ułatwia ponoć życie.

Uff. Nawet nie wiecie jakie to trudne trwanie bez imienia, choćby brakło jeszcze wtedy świadomości, fakt nienazwania w przeszłości jest tak bolesny, że jedynie osłodzić go mogło to, że pierwszą polską Miss Świata była ANETA Kręglicka. Brak świętej, brak błogosławionej, ale miss jest.

Sto lat sto lat... i do dna!








niedziela, 14 czerwca 2009

CZERWIEC

Czasami by uciec bez tłumaczenia się nikomu. Czasami by być bliżej siebie. Coś tam w środku usłyszeć, czego w stolicy nie słyszę. A wiele tego szeptu, wiele…
Spotkanie z uśmiechniętą zawsze Babcią Władzią, z moją zakochaną Mamą.
Potem sama, w pięknym domku gdzieś pod Hrubieszowem, by czytać, pisać, nadrobić zaległości, złapać w końcu to, co przepływa między palcami.
Bardzo szczęśliwe dni spokoju mam za sobą. Życzę z całego serca tego, co najprostsze.
O! Nawet kiedys byłam dziewczyną z kalendarza, o czym ciągle zapominam ;)



To już chyba przesada, by tak cieszyć się widokiem krowy...










"Chciałbym opisać najprostsze wzruszenie
radość lub smutek
ale nie tak jak robią to inni
sięgając po promienie deszczu albo słońca

chciałbym opisać światło
które we mnie się rodzi
ale wiem że nie jest ono podobne
do żadnej gwiazdy
bo jest nie tak jasne
nie tak czyste
i niepewne

chciałbym opisać męstwo
nie ciągnąc za sobą zakurzonego lwa
a także niepokój
nie potrząsając szklanką pełną wody

inaczej mówiąc
oddam wszystkie przenośnie
za jeden wyraz
wyłuskany z piersi jak żebro
za jedno słowo
które mieści się
w granicach mojej skóry

ale nie jest to widać możliwe"


Z. HERBERT

Freedom from Wrocław.

Było zimno i nieprzyjemnie. Potem zaczął padać deszcz jakby się wszystko uwzięło i nie dało nam się nacieszyć sobą w promieniach słońca, które byłby najlepszą scenografią do naszych rozmów o rzeczach tak istotnych, że pisanie o tym zionęło by kiczem i banałem… Ale słońce wychodzi wtedy jakoś nie ze sklepienia niebieskiego, ale z tych ludzi, z bliskosci, której nie ma fizycznie na co dzień. Za którą się tęskni. Tęskni!
Są takie przestrzenie międzyludzkie, które zieją intensywnością. Jakoś tak mi się napisało i jakoś tak to właśnie czuję. Te rozmowy, muzyka między nami…
Była zupa cebulowa, były truskawki, zielona herbata, kawa i kawa, i kawa, i pies był, i muzyka, i jacyś dziwni ludzie, i nowi akustycy, i spacery w deszczu Nowym Światem, i zdjęcia, i filmy, i dużo słów, dużo rozmów, dużo przestrzeni intensywnej…















"(...)Nowym Światem idą nowi ludzie,
tyle świateł taki piękny świat,
i ty ze mną, najpiękniejsza, pójdziesz
przez ten nowy Nowy Świat "

K.I. Gałczyński

New Place to sleep, to eat, to be...

Tak się zdarzyło, że trzeba było poszukać nowego miejsca na ziemi. W Warszawie. Przykutam tu pracą, ostatnimi podrygami pracy studenckiej i wieloma dobrymi ludźmi. I wśród takich znów osiadłam. Wśród dobrych ludzi. Jak chleb.
Swoje klamoty, bibeloty, meble i obrazy pakowałam dwa dni przerywane wypadami na uczelnię. Krasnoludek Adziowy pomagał jak potrafił. A potrafił!
W poniedziałek wieczór „Akcja: Przeprowadzka” rozegrała się tak błyskawicznie, że nie mogłam uwierzyć, kiedy po wszystkim spojrzałam na zegarek i okazało się, że włącznie z odsapnięciem i hektolitrami wspólnie wypitej wody na koniec w nowym miejscu, zajęło nam to… 2 godziny!
Po tym jestem w stanie uwierzyć, że gdyby byla potrzeba, z łatwością zasililibyśmy szeregi nowego AK z godnością i sprawnością dorównującą bohaterom i jak trzeba by było konie to i kraść (bo z pewnoscią wiemy skąd), a co do różańca odmawiania to jeszcze się pewnie dowiem... :)

Obiecana fotorelacja ze specjalną dedykacją za ocean i dla Lu:



Najsilniejszy członek ekipy przeprowadzkowej:



Ada i Adam the Strongman:




Już w scenie finałowej-wystarczy tylko...15 pięter w górę! Od lewej: Radzio(call for help 24h/7days), Adam (Strongman), Józek(specjalista- logistyk-nieoceniony) Martusia (my love!!)i Adziorra z drugiej strony obiektywu- "you're simply the best":

TAK BAAAAARDZO WAM DZIĘKUJĘ ZA POMOC!
Każde małe zwycięstwo ma wielki sens:


I widok z okna następnego dnia rano o 6.00:





ps.
Ktos powiedział, że zmiana miejsca zamieszkania to zmiana przeznaczenia...