poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Owoce...

Zamieszczam tutaj poniżej, o tu zaraz na dole....

... reklamę pewnego produktu, który jest ulubionym pewnych Smoków z muzykalnych ulic Wiolinowej, czy Pięciolinii (pogubić się można...)

Czy Wy widzicie czego owoce pijecie!? No kto by pomyślał.... Czy jednak wszystko, co dobre ma złe konotacje?!

Uff... Jak "dobrze", że jestem uczulona na jabłka.


Reklama jest owocem reżyserii niejakiego Konrada Aksinowicza, którego blogerstwo stało się ostatnio moją słabością (jakie milusie określenie uzależnienia, nieprawdaż?)

http://www.aksinowicz.blogspot.com/


Zachęcam do zgłębienia bogactwa jego twórczości w tematyce reklamowej, ale przede wszystkim teledysków. Ponoć niedługo na ekrany naszych polskich kin tryumfalnie zacumuje statek, który będzie jego debiutem fabularnym.

„Zmiana. Nieoczekiwana zmiana płci”, który jest ekranizacją książki Cezarego Harysimowicza, pod tym samym tytułem.

Zapowiada się wcale, wcale…







piątek, 22 sierpnia 2008

Ja i mój mały wiejski świat...







Przesyłam pocztówki filmowe.



Oczywiście zapomniałam
swojej kamery na ten spacer, ale telefonik dał radę by zatrzymać kilka chwil w fomacie cyferkowym.


I wcale się nie chwale najpiękniejszymi gumowcami na świecie! Wcale...









Takie filmy z punktu widzenia gumiaka...

Rafał Fedaczyński. Człowiek, który mnie bardzo wiele nauczył.

Przypuszczalnie o tym nie wie.

Bujaliśmy się po tym naszym Hrubieszowie, szlifując chodniki chodem niesportowym. Rozmawiając godzinami o książkach, o ludziach, o sensie walki o siebie, o swoje życie bez względu na start jaki nam zafudowano.

Doskonale pamiętam kilka bardzo trudnych momentów, w tym najtrudniejszy- pożegnania, który pewnie do dziś mi ma za złe.


Nigdy nie zapomnę jakie wrażenie robiły na mnie jego sukcesy na Pucharze Świata, Mistrzostwach Polski i wielu innych, jego wytrwałośc w codziennych, wielogodzinnych treningach, o których niestety już tylko czytałam. Czułam wielokrotnie jak wielki wzór mi daje do naśladowania, że też bym chciała mieć w sobie taką siłę do walki, o której tyle rozmawialiśmi...



Dzisiaj przeczytałam, że startował na Olimpiadzie w Pekinie na dystansie 50 km w chodzie sportowym. Zajął 8 miejsce. Popłakałam się... ze szczęścia. Bo ja wciąż noszę jego zdjęcie w medaliku tak jak 6 lat temu.


Mam nadzieję, że kiedyś będę mieć okazję mu o tym wszystkim powiedzieć.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Wyznanie publicze.

Tęsknie…

Za Tobą Martito…
Za Tobą Martusiu…
Za Tobą Mazi…
Za Tobą Adelajdo…
Za Tobą Aniu…
Za Tobą Magda…
Za Tobą Chmurko...
Za Tobą Kasiu...

Tęsknie.........................

Siedzę i jak durna oglądam nasze zdjęcia.























Po prostu już powoli mam dosyć swojego własnego towarzystwa. To bywa takie... przewidywalne. Ile można gadać z jedną osobą?

niedziela, 17 sierpnia 2008

LONG DISTANCE

Zakochana jestem w starych ludziach.





















Obserwuję ich dystynkcję, precyzję mówionych słów, jakby każde było na wagę złota, jakby trzeba było za każde zapłacić. Bo przecież w głębi ich sensu- trzeba... Za każde dobre i za każde złe słowo.

Dwa lata temu poznałam w Whitewell pewne małżeństwo. Joyce i Jack. Przeuroczy ludzie. Tyle dobra od nich doświadczyłam od nich od kiedy się poznaliśmy, tyle serdeczności. Wysyłamy sobie regularnie kartki na Święta i wszystkie inne ważne okazje. Kiedy tutaj mieszkam, jeździmy razem do Kościoła co niedzielę. Oni nie mają dzieci, więc tym samym wnucząt i chyba… ja stałam się niechcący takim substytutem na tą tęsknotę. Wdzięczna jestem Temu na górze, że możemy się spotkać tu na dole. Życie staje się prawdziwie bogate.

(ciut zbyt patetycznie to wszystko brzmi...cóż )

Ale nie o tym chciałam pisać.

Chciałam napisać, że nie mogę się nadziwić miłości. Tej miłości między dwojgiem ludzi, która mimo wszelkich przeciwności, zmieniających się obyczajów, trendów, przekonań, wiedzie ich przez życie ciągle razem i wciąż patrzą na siebie jak na dwunożny cud. I te nogi- razy dwa, wkrótce ( ponoć szybciej niż się wydaje) zaczynają kuleć, ociągać i boleć, ale cud nie przestaje być cudem.

Coś niewiarygodnego.

I sobie i wszystkim życzę takiej miłości nie jak Romeo i Julia, ale jak Jack i Joyce .

Happy day.

Co za dzień. Zamiast pracować jak na pracusia przystało, spędziłam prawie cały dzień w jakimś niezwykłym rezerwacie Bowland Wild Boar Park , gdzie pierwszy raz w życiu widziałam na żywo surykatki i proszę mi wierzyć: mordką w twarz (od twarzą w twarz), wyglądają jeszcze komiczniej niż na zdjęciach. To ich warowanie niczym w dziczy…. Masiakra!














No i kangury widziałam! Deszczowa Anglia, północno- wschodni jej skrawek, a tu kangury!
(kochana Siostro, nie trzeba jechać do Australii żeby cieszyć się widokiem tych zwierząt. Naprawdę…)







Osły, lamy, małe owieczki, żółte cipciaczki… Czuję się jak kilkulatek :)

No bo tyle radości- gdzie ja to pomieszczę?!



Tyle naraz świata ze wszystkich stron świata:
moreny, mureny i morza i zorze
i ogień i ogon i orzeł i orzech -jak ja to ustawię,
gdzie ja to położę?

Te chaszcze i paszcze i leszcze i deszcze,bodziszki, modliszki -
gdzie ja to pomieszczę?

Motyle, goryle, beryle i trele -
dziękuje, to chyba o wiele za wiele.
Do dzbanka jakiego ten łopian i łopot
i łubin i popłoch i przepych i kłopot?

Gdzie zabrać kolibra, gdzie ukryć to srebro,
co zrobić na serio z tym żubrem i zebrą?
Już taki dwutlenek rzecz ważna i droga,
a tu ośmiornica i jeszcze stonoga!

Domyślam się ceny,
choć cena z gwiazd zdarta - dziękuję,
doprawdy nie czuję się warta.

(Wisia Szymborska)

sobota, 16 sierpnia 2008

mOjA RoDzInA


Dzisiejsze rodziny wyglądają różnie. Kwadratowo i podłużnie.

Kiedyś nawet natknęłam się na taka książkę dla dzieci tłumaczącą pociechom ową wariację podstawowej jednostki społecznej.

Oj, zdziwiła się wtedy pewna tradycyjna cząstka mnie.

Moją Rodzinę charakteryzuje przede wszystkim właśnie owa różnorodność, a przy tym najbardziej bolesna kwestia, którą nazwałabym rozrzutem przestrzennym. I na tym pragnę się zatrzymać.

Różne regiony Polski to najbardziej optymalna opcja.
Dotąd przez ponad 10 lat moja jedyna Siostra wraz ze swoja rodziną zamieszkiwała Wielka Brytanię, ale postanowili wkrótce przetransportować cały swój dom na koniec świata.
Przed kilkoma dniami wróciłam od niej i czułam, jak to wszystko wielkimi krokami idzie do przodu, jak dom się sprzedaje, jak rzeczy się pakują, jak rozmowy się toczą w jednym kierunku…

No i rzewność we mnie rośnie wprost proporcjonalnie do zbliżającej się rzekomej daty przeprowadzki na Antypody…





Piano Blues


Znakomity film produkcji Martina Scorsese, wyreżyserowany przez Clinta Eastwooda, którego nigdy nie posądziłabym o to, że tak dalece i żarliwie kocha fortepian.

Początek.
Pierwszą osobą która zagrała w tym filmie jest…Ignacy Jan Paderewski. Od razu się wyprostowałam z dumy na moim foteliku. Dziwna sprawa z tą narodową dumą, hmm.

Świetne nagrania archiwalne, rozmowy, które budują całość cegiełka po cegiełce. Ma się wrażenie przysłuchiwania rozmowom barowym, a jednocześnie ogarnia ogromna zazdrość o bycie właśnie w tym barze. Przynamniej mnie.

Największe wrażenie i uśmiechu wywołały na mnie taśmy z nagraniem występów kobiet. Co za widowisko! Jedna piękna z białą orchideą we włosach, druga o rączkach- pączkach, ale w obydwu tyle żaru do tej muzyki, że fortepian ledwie się trzyma na nogach. No rewelacja!

I już się nie mogę doczekać, kiedy to sobie wyświetlę na ścianie mojego mieszkania, z pełnym dźwiękiem, bo tutaj na moim laptopiku- dupiku to tak wszystko szemrze, że rzeka za oknem mi zagłusza cudnie grającego pana Oscara Petersona.

Kiedy już będę mieć takie pieniądze i wpływy jak Clint Eastwood (uhu!) też zrobię film o muzyce, tylko, że obraz nie będzie już tak rozbiegany, bo mimo co najmniej dwóch kamer, nie udało mu się zatrudnić „stabilnych” operatorów(sic!).

Tak czy siak, wkrótce już przybywam do stolicy z naręczem filmów pana Scorsese z tej produkcji, więc proszę się szykować goście mili!

sobota, 2 sierpnia 2008

Trójkowa Lista Przebojów


Postanowiłam się podzielić dwoma rewelacyjnymi dla mnie nowościami- nienowościami :)

Pierwsza z nich to ta, że po raz wtóry odkryłam, że Trójki MOŻNA SŁUCHAĆ PRZEZ INTERNET i moje życie jest o kolejne 100% bardziej uśmiechnięte.

Jutro rano posłucham sobie mojej obowiązkowej audycji od dawien dawna, przy której moja łowicka kawa smakuje jeszcze lepiej, a czuję, że i ta whitewellowska będzie niczego sobie, gdy towarzyszyć jej będzie głos pana Manna i Wasowskiego przeplatających bluesowe ciasteczka, malinki, beziki...

A druga wspaniała wiadomość to ta, że utwór "Society" Eddiego Veddera do mojego kochanego filmu "Into the wild" jest pierwszym miejscu!


Jakoś nigdy specjalnie nie podniecały mnie te rankingi, jednak kiedy to ten "mój" utwór jest w czołówce to aż mam ochotę wznieść toast. Tyle, że nie ma z kim.... takie moje prywatne "into the wild"...