środa, 11 czerwca 2008

Książka!

Zauważyłam, że moje tutaj pisanie jest trochę takim laurkowaniem, ale niech tam!
Primo: to mój blog, secundo: po co mam się dzielić tym, co moim zdaniem jest szajsem, kiczem, i że nie warto?
Znów więc dzielę się fantastyczną wiadomością o wydaniu książki, która we mnie już rozpala taaaaakie nadzieje, że już nie mogę się doczekać, aż będzie w moich łapkach. Mniam!

„Marcel Łoziński” Marka Hendrykowskiego.



Nadzieja moja wiąże się z pamięcią o fantastycznej książce o Kieślowskim, w której można było wyczytać wiele o drodze życiowej wiodącej do szkoły filmowej, można było także dowiedzieć się o historii tworzenia jego filmów.
Marcel Łoziński, jak już niejednokrotnie o tym mówiłam, jest dla mnie Wielkim Twórcą.
Wszystkie filmy, jakie zostały wydane i są dostępne- znam na pamięć. To chyba jakis rodzaj zakochania;)
I szczerze muszę dodać, że katowanie moich gości, wzniosłymi uczuciami do osoby Łozińskiego i pokazywanie im uzasadnień tych uczuć w formie projekcji, odbierane jest zawsze jako coś przyjemnego i nikt nie krzyczy...

ps. Jak ja mogę nie być zakochana w człowieku który chce zrobić film o tym, jak ludzie piszą listy do Boga, a w urzędzie pocztowym w Koluszkach wszystkie one są zbierane i czytane by móc je odesłać nadawcom, skoro adres Boga jest jakoś takoś...niedostępny...

Brak komentarzy: