czwartek, 6 grudnia 2007

DUCH vs CIAŁO.


I już nie wiem, czy to dobrze, że tak intensywnie biegam po tej stolicy, a jak tu „mało” to po kraju? Że nie mam czasu pomalować paznokci dokładnie, ani posegregować ubrania, oddzielając te letnie od zimowych, a przecież już grudzień…

No i za mną już jubileusz XX-lecia Zespołu Pieśni i Tańca Ziemi Hrubieszowskiej. Mnóstwo prób, wysiłku wtoczonego na przestronną scenę, mnóstwo wzruszeń, których szczerze się nie spodziewałam. Spotkania z ludźmi, których myślałam, że już nigdy nie zobaczę i taniec w stroju mojego regionu, w który myślałam, że już się nie zmieszczę- a jednak się udało :) Ot takie małomiasteczkowe sentymentalizmy…
Koncert Karimski Club w studiu im. Agnieszki Osieckiej, gdzie w końcu ktoś tutaj potrafi grać soczysty soul. A jaki wokal pana z NY.....ojojoj.....słodycz!

Zap Mama- najpiękniejsza wokalistka, jaką widziałam. Festiwal Turning Sound, gdzie oczy miałam ze zdziwienia otwarte na pół twarzy, bo kto to widział nazywać takie kalekie dźwięki muzyką, no i miód na serducho w postaci pełnego harmonii, wrocławskiego tria Me Myself and I.
I jak tak patrzę wstecz, to ani jednego weekendu, ba! Ani jednego dnia w kapciach, w domu.
I co?
Są efekty…
Jako pierwszy wyznawca psychosomatyki, przyznaję: mój organizm broni się przed kulturą!
Leżę sobie w łóżku już drugi dzień z gorączką.

Sąsiad-przyjaciel przyniósł fervex, sok pomarańczowy 100%, rogaliki maślane, owoce…
Tusia wieczorem słodycze i dużo ciepła- znów się uśmiechałam.

Telefon dźwięczy.
I tak sobie myślę, że całkiem nieźle na tym wszystkim wyszłam: nie dość, że tyle usłyszałam, tyle zobaczyłam, to teraz mogę jeszcze pić z życzliwości najbliższych. No i trochę odpocząć (i napisać już trzeci post od 2 dni).

Ot taki oryginalny prezent mikołajkowy z okazji 6 grudnia.

Brak komentarzy: