środa, 4 lutego 2009

MIŁOŚĆ

Zbliża się 14 luty. Może to dlatego? W zasadzie, mało zajmuje mnie to „święto”, oprócz tego, że przywołuje wspomnienie mojego patrona, którego żeńskim odpowiednikiem imienia raczyłam się na bierzmowaniu. Myślałam, że to będzie bardzo zabawne: Walentyna Tiereszkowa- pierwsza kobieta w kosmosie. Potem się dowiedziałam, że św. Walenty patronem obłąkanych i chorych na epilepsję, a moje kroki zamiast na księżyc, skierowały się na studia psychologii klinicznej. Przewrotność życia.

Ale wracając do tego neonowo- pluszowo- serduszkowego dnia, muszę się przyznać, że… ZAKOCHAŁAM SIĘ.

Było to kilka lat temu. Po raz pierwszy zobaczyliśmy się, kiedy byłam jeszcze dzieckiem w nieodłącznym kapelusiku na głowie. Jeździłam na wakacje, by przy okazji odwiedzin rodzinnych, móc codziennie pływać w ogromnym basenie ze zjeżdżalnią , dla mnie: niepodważalny priorytet.

Potem były spotkania ze znajomymi, które przyćmiły zjazdy rodzinne, potem koncerty, dyplomy, premiery spektakli moich osobistych najlepszych młodych aktorów, z jednej zamojskiej ziemi. Potem ta urokliwa zażyłość z pewnym niezwykłym zespołem wokalnym …
Oh, tak wiele, wiele!



Zakochałam się.

I wydaje mi się, że z wzajemnością. Co do pewności- to jak w każdym związku- okaże się, kiedy będziemy dzielić się ze sobą codziennością.

Jest wielki (ale nie tak, by mnie stłamsić) i piękny. O tak…
Bardzo kulturalny, szanujący tradycję, a jednak niezwykle dzisiejszy, a nawet patrzący za linię horyzontu szarej polskiej rzeczywistości. Otwarty. Przygarniający i hołubiący talenty i ludzi pracowitych. Wydaje się, że zmierzamy w podobnym kierunku- chcemy się rozwijać i wiemy jak. Gdybym miała wybierać jeszcze raz- studiowałabym tą swoją psychologię tam, gdzie on jest.

Ale nie muszę zmieniać przeszłości. Mogę zmienić moje dziś :)

To Wrocław. Nie Wacław, ale Wrocław.
Najpiękniejszy weekend tego roku ( i proszę mi nie wypominać, że minął dopiero jeden miesiąc)

Pobiłam rekord mówienia „kocham cię” w przeciągu dwóch dni.



Wyjazd powodowany młodością, wolnością, spontanem, który dodaje nam skrzydeł w naszym skrupulatnie odpowiedzialnym życiu.

Najpiękniejsi ludzie, którzy ze mną podróżowali wesołym Oplem z różowym radiem na sześć baterii C (panel do radia został wsiąknięty przez czarną dziurę w kosmosie Tiereszkowej!). W koszu piknikowym jabłka, migdały i sok pomarańczowy. Przerwa na obiad u Babci naszej Kierowniczki Ani, naznaczona kontrowersyjnymi rozmowami, które bardzo zabawnie wymknęły się spod kontroli : przy Babci, rzecz jasna :)- dziękujemy Ci Ado!

Potem najpiękniejsi towarzysze, którzy goszcząc nas niczym księżniczki, dali z siebie tyle ciepła, że wciąż promieniuje. Magiczna Madzia (!), pełen serdeczności Michał, najlepsze śniadanie świata zrobione na 9 osób przez Macieja „Kropka”, opiekuńczość najsłodsza kochanego Radka, która nawet do końca, do naszego traumatycznego wyjazdu z Wrocławia, okazała się ostoją ( a takie tam przygody samochodowo- mafijne…)

To był najlepszy weekend w tym roku. Ale jest jeszcze wiele niezapisanych. Czekam na rozwój i tego love story i jeszcze kilku innych…

Brak komentarzy: