niedziela, 18 maja 2008

Urodziny.

Się mi skończyło. Te 42 lata, twu! 24 :)

Obchodziliśmy je przez ostatnie trzy dni. Niektórzy po moim wytknięciu zbyt obfitego (?!) śpiewania "Sto lat, sto lat" dnia trzeciego, oburzyli się mówiąc, że właśnie tak ma być. No jeśli tak...
Przez te trzy dni chętnie przyjmowałam kwiaty i uściski, ściski, przytulanki, utulanki i całuski, żałując w głębi duszy, że nie można mieć tych urodzin choć raz w tygodniu, no dobra...raz w miesiącu chociaż! Kto wymyślił taki porządek kalendarza?! Kiedyś go tam gdzieś dorwę...

To jest jednak niezwykłe, że inni też się cieszą, że się urodziłeś. To chyba najlepszy prezent, zaraz po tym, że sam się z tego cieszysz.

Jak ja się ogromnie cieszę!

Na koniec tego radosnego, jakby nie patrzeć, świątecznego posta, dołączam wiersz, jaki znajduje się w mojej NOWEJ (bo sprezentowanej!), wymarzonej książeczce "Fioletowa krowa", antologii niepowaznej poezji angielskiej i amerykańskiej w przekładzie ukochanego całym serduchem pana Stanisława Barańczaka:

'KIEDY BYŁEM JESZCZE MAŁY'

Kiedy byłem jeszcze mały,

Myłem Mamie szyby;

Jak wetkąłęm palec w ucho wyciągałem ryby.

Mama bardzo mnie chwaliłą

I prosiła więcej:

Wydłubałem palcem z ucha

Ryb ze sześć tysięcy.

:D

Brak komentarzy: