niedziela, 4 listopada 2007

Natchnienie Barbarzyńcy




Ależ mi to miejsce wyraźnie natchnienia dodaje! Byłam przez krótką chwilę w Czułym Barbarzyńcy razem z moją przyjaciółką, Tusią. Pijąc koktajl „Summertime” (…and the livin' is easy, fish are jumpin' and the cotton is high…), czytałyśmy każda swoją książkę- wyszukaną po drodze do stolika.
Tunia- „O sobie” Krzysztofa Kieślowskiego, ja- „Krótką historię wszystkiego” Ken’a Wilber’a.
Obydwie zostałyśmy oczarowane. I koktajlem na bazie truskawek(podanym przez Golden Lady- proszę kiedyś sprawdzić…), jak i treścią naszych lektur, czym oczywiście siorb po siorbku, wymieniałyśmy co lepsze teksty:

„Byłem dosyć naiwny i kompletnie nierozgarnięty. W każdym razie pamiętam bardzo dobrze, że mnie zapytali na takim egzaminie- rozmowie, od której pewnie zależało, czy przyjmują, czy nie (do Łódzkiej Szkoły Filmowej- przyp.), jakie są środki komunikacji międzyludzkiej. Odpowiedziałem: trolejbus, autobus. Byłem święcie przekonany, że to prawda, że tak jest. A oni prawdopodobnie uważali, że pytanie było tak głupie, że ja odpowiedziałem sarkastycznie, czy ironicznie. I prawdopodobnie dlatego dostałem się do Szkoły. A ja naprawdę myślałem, że środkiem komunikacji międzyludzkiej jest trolejbus.”

Mistrz. Mogłabym tutaj zrobić niemal listę przebojów, składająca się z fragmentów tych niezwykłych rozmów z niezwykłym człowiekiem. Często dużo, dużo poważniejszych…

Ken Wilber zaistniał w mojej świadomości bardzo mocno cztery lata temu, kiedy przeczytałam książkę „Śmiertelni Nieśmiertelni”, która wywarła taaaaaakie wrażenie na pełnej ideałów, jeszcze wtedy, nastolatce, że ohohoho! Bardzo polecam tą książkę, pełną miłości, o jakiej nie słyszy się na co dzień. Miłości wielkiej pełnej szacunku i intymności. Nikt mi wtedy o takim uczuciu jeszcze nie mówił. Ani w podsłuchanych rozmowach tramwajowo- pociągowo- autobusowych, ani w tych otwartych przy stole, ani tym bardziej w żadnym głupim telewizorze. No fakt, tego medium to już chyba nigdy nie polubię, ale to już inny temat. Także tamta książka jest we mnie w pewnym rodzaju zakotwiczona na zawsze.

„Krótka historia wszystkiego” przedstawia Wilber’a, już jako zupełnie innego człowieka. Wielkiego współczesnego myśliciela. Warto się otworzyć na taką „non-fast-food’ową” lekturę, która wymaga już dużo więcej skupienia niż pozycje wydawnictw „pulp”.

O godzinie 22.00 opuściłam lokal „Czuły Barbarzyńca”, uboższa o 35 zł za książkę Wilber’a (na szczęście autobiografię Kieślowskiego mam już w swojej biblioteczce) i bogatsza o dobry wieczór z Tunią i perspektywą dobrego czasu z zachwycająca myślą filozoficzną. Warto, warto, warto!

Brak komentarzy: