środa, 28 listopada 2007

Good Day.

Ten dzień był na prawde dobry. Obudziłam się pół godziny później niż zwykle (6.30) a i tak zdążyłam się zebrać i nawet poszłam rano na Eucharystię. Dobrze było zacząć ten dzień właśnie w ten sposób, bo z Nim.
Potem przedszkole- jedno, drugie (-Plose pani, a cemu pani ma takie śmiesne włosy i kosulę? -Koszula też śmieszna?! O masz!), wyprawa na drugi koniec Warszawy i jeszcze dwie godziny zajęć z dziećmi. Wróciłam do domu po 19.
Ależ ile ja miałam pięknych scenariuszy wymówek dla Tusi (żadnego pokrewieństwa z premierem!), że dopiero weszłam do domu, że obiadu nie jadłam, kawy nie piłam, zmęczona, że dzieci się śmiały z koszuli, że jutro znów się będą...ale na nic to- nie zadzwoniłam odwołać. Jak słowo, to słowo. Szczególnie, że to ja parłam na to wyjście na basen. Jak dobrze jest czasami nie użalać się nad sobą.

Metro Politechnika.
Wytęsknione spotkanie. Spacer na Polną.

-Klapki masz?
-Nie.
-Czepek masz?
-Nie...
-Marti! No co ty?! No ale może... dzieki temu cię nie wpuszczą i pójdziemy na kawę:)


Marti czepek zakupiła u pani szatniarki, na bosaka poczłapała... no no! A propos bosaka spotkaliśmy tego pana, tj. Marcina Bosaka (w klapkach), gdy właśnie opuszczał obiekt.
Jeszcze niedawno mieszkaliśmy na jednej ulicy-on, jako bohater najpopularniejszego serialu telewizyjnego, ja jako ich regularna realna sąsiadka, którą czasem objęto kadrem, gdy wyrzucała śmieci, bądź biegła na spotkanie w ostatniej chwili, na podwórku wiążąc szalik. Eh...
A teraz widzimy się na basenie. Warszawa to jednak małe miejsce;)

Ale Tunia i tak była bezkonkurencyjna tego wieczoru. Ubawiła na przykład stylem zmutantowanym, czyli pół- żaba, pół- piesek. Potem stwierdziwszy, że 20 minut pływania to wystarczający czas na rozgrzanie mięśni do jutrzejszych boleści i poszła swoim wdzięcznym krokiem do jacuzzi. Upss... No i trochę wpadła, potem wychądząc trochę z kolei spadła, a pan ratownik ruszył na pomoc by...powiedzieć, żeby wyrzuciła gumę do żucia!

Potem wymiana opinii o szamponach do włosów, kremach do twarzy i nie tylko, nawilżeniu, starzeniu, amerykańskich tuszach do rzęs. Po prostu sam miód na kobiece serce, późnym wieczorem przed wielkim lustrem.


To był dobry dzień!
Takich wyratowań z rabanu obowiązków, hałasu i tłumu- trzeba mi.


Powtórka z rozrywki juz wkrótce. Karnety zakupione.

2 komentarze:

Marta pisze...

Anetko twoj blog ma lecznicze dzialanie , tak jakos mnie smutek z nienacka dopadl :( , a tu prosze otwieram twojego bloga , przypominam sobie wczorajszy dzien no i... poplakalam sie ze smiechu ! Apropos mojego stylu plywania ,co ty chcesz? ja poprostu chce byc oryginalna ;), wiesz teraz na topie jest łączenie stylów!!! Ale i tak numer popisowy dalam na sam koniec (i byl najlepszy) , ale moze to lepiej dla mojego wizerunku ze tego nie opisalas ;). Obiecuje , ze nastepnym razem bedzie lepiej ....;)P

Aneta Majewska SHOW pisze...

Kochanie! Końcowego numeru popisowego, ja nawet chyba nie umiałabym opisać! Te emocje...to trzeba było przeżyc! :)
A na smutek...zapraszam do siebie! W repertuarze płynnym: sok "Kubuś", koktajl truskawkowy, herbata green orient, green mint, rumianek, meliska, kawa z mlekiem, kawa, bez mleka, z cukrem, bez cukru....
Tylko pamietaj: najpierw tramwaj(15,35), potem metro i wysiadka zaraz na następnej stacji:) To w razie kolejnych zawirowań komunikacyjnych ;)